Made with love: serduszkowe pomadki Bell z nowej kolekcji Girl, Love&City


No przecież nie mogło być inaczej: w lutym, w Biedronkach, znajdziemy nową kolekcję Bell: Girl, Love&City, a w niej m. in. pomadki w kształcie serduszek. Do zakochania! Jest ich sześć - trzy w intensywniejszych odcieniach i trzy w kolorach spokojniejszych, dzisiaj pokażę Wam je wszystkie. Będą słoczyki na łapce oraz, oczywiście, na ustach. Chodźcie!
Jeszcze słów kilka na temat hasła "made with love" - otóż Michał z dobrze Wam znanego bloga Twoje Źródło Urody wymyślił kolejny sposób na zintegrowanie nas, blogerów. Tak, Michał to taki nasz tato, który prowadzi za rączkę w ciekawe miejsca i podpowiada co jeszcze można ulepszyć, jak jeszcze można się razem pobawić :) Co miesiąc każdy ze zgłoszonych do akcji blogów publikować będzie wpis na zadany temat. Temat jest co miesiąc inny, a zaczynamy - z racji zbliżających się Walentynek - właśnie od tematu "made with love". Wszystkie tematyczne wpisy innych blogerów Michał zbierze do kupy, abyście mogli zerknąć jak każdy z nas zinterpretował dany temat w miesiącu. Link znajdziecie powyżej, zapraszam!

Wracając do pomadek. No, są urocze. Mają szyfty w kształcie serc, baaaardzo obłędnie kremową konsystencję i przemyślane kolory. Muszę przyznać, że po "erze matów", jest to miły powrót do klasycznej formuły pomadki nawilżającej. 
Od razu chciałabym zaznaczyć, że pomadki nakładałam na usta w kolejności nieco innej niż prezentowana na blogu. Zaczęłam od najjaśniejszych odcieni, na fiolecie kończąc. Mówię o tym dlatego, że przy tych ciemniejszych, intensywniejszych kolorach moje usta już były nieco zmaltretowane i proszę o wybaczenie takiego stanu rzeczy. Szcześciokrotne pocieranie ich wacikami nasączonymi płynem micelarnym to jednak nie jest ich ulubiony rodzaj SPA ;) 



Na zdjęciach nie mam żadnego innego makijażu, widzicie jedynie nagą skórę i pomadkę. I jedziemy - kolor nr 01 to, rzekłabym, klasyczna, dość jasna czerwień. Ani ciepła, ani chłodna. 




Wybaczcie poszarpane brzegi - formuła tych pomadek jest dość luźna, baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo kremowa i generalnie sprawdza się najlepiej w parze z konturówką w dobranym kolorze. A nie chciało mi się, więc o.
Nawiasem mówiąc, z ciekawości zerknęłam do składu - nie jest zły - i potwierdziło się moje przypuszczenie, że jest tam (chyba) całkiem sporo oleju rycynowego, dającego ten charakterystyczny błysk pomadce. 

Kształt serduszka - w moim odczuciu - nie pomaga w aplikacji pomadki. Ale nie jest to też jakoś szczególnie problematyczne, trzeba się nauczyć i da się. 



Domyślam się, że plan był taki, iż ta "druga czerwień" będzie ciemniejsza i chłodniejsza od tej pierwszej. Na to wskazuje kolor naklejki, a i same sztyfty rzeczywiście nieco się od siebie różnią. Ale swatch na skórze pokazuje, że oba kolory są niezwykle do siebie podobne. 



Myślę, że pomadka nr 02 mogłaby spokojnie być jeszcze odrobinę ciemniejsza, wpadająca w tony wiśniowe. Obecnie zbytnio przypomina nr 01, choć rzeczywiście jest chłodniejsza, wpada w różowe tony. Obie jednak mają podobną jasność i, tak właściwie, na żywo można się pomylić. 
Ale nie zmienia to faktu, że obie już bardzo lubię i raczej zużyję je do samego końca, a nawet wydłubię reszteczki z serduszkowego sztyftu. Brakowało mi tak obłędnie kremowych, czerwonych pomadek w szufladzie pomadkowej. 



Wiem, że część z Was czekała na ten fiolet, ale nie mam dobrych wieści. Nie wiem, czy jest to kwestią już stopnia zmaltretowania moich ust (tę pomadkę nakładałam jako ostatnią, więc usta były już po pięciu sesjach tarcia wacikiem), czy po prostu konsystencją niekompatybilną z tak mocnym kolorem, ale... no, zostają smugi.



Nie potrafiłam rozprowadzić tego koloru równomiernie, a postarałam się bardziej niż w przypadku pięciu poprzednich. Mówimy o ładnym, ciepłym odcieniu rodzynkowo-oberżynowego fioletu, dość ciemnego i jednocześnie też troszkę transparentnego. Prawdopodobnie bez konturówki w odpowiednim kolorze, rozprowadzonej na całych ustach, nie obejdzie się. 



Dalej mamy róż. Taki róż-róż. Nie za jaskrawy, nie za ciemny, nie za ciepły róż. Dla osób, które czerwieni nie wchodzą w drogę, ale lubią coś tam zamanifestować jednak. Wbrew pozorom, nie jest to bowiem takie niewiniątko, swoją pigmentację ma!



I jest to chyba - właśnie po czerwieniach - mój ulubiony kolor z tej kolekcji. To tak zupełnie bezwysiłkowy odcień różu dla mnie, który pasuje do większości moich codziennych, nudnych makijaży, trochę je ożywiając.
Zwróćcie uwagę na pigmentację tego numeru - żadnych maziajów i prześwitów, a i kontur w miarę czysty.




Numer 05 to taki brzoskwiniowy róż. Taki dzienniaczek. Na skórze jednak wydaje się być jaśniejszy i chłodniejszy niż w sztyfcie - jego kolor bardziej odpowiada temu, co obiecuje naklejka.



Myślę, że taki odcień spokojnego, ciepłego, bardzo naturalnego różu będzie świetnie sprawdzał się u naprawdę wielu typów kolorystycznych, nawet u tych, którym na ogół poleca się zupełnie inne kolory. Ten odcień, jak i kolejny, można nakładać na usta nawet na ślepo, za kierownicą w korku czy w windzie bez światła, śpiesząc się - są tak kremowe (mówiłam to już?) i przyjemne, że niemal same "wskakują" w rysunek ust. Trudno sobie zrobić nimi krzywdę.




Numer 06 wyglądał w sztyfcie jak jasny odcień toffi, jednak na skórze jest to po prostu beż. Czyli opcja - tak jak poprzednik - dla zdecydowanej większości osób lubiących coś tam mieć nawilżającego i podkreślającego kolor na ustach, ale bez zwracania na siebie uwagi. 



Na mnie oba te kolory - 05 i 06 - wyglądają bardzo blado, zupełnie jakby ich nie było. Traktuję je więc jako ochronę przed mrozem, a gdy potrzebuję konkretniejszego makijażu, sięgam jednak po czerwienie i ukochane fuksje. 

Trwałość? Taka se, mówiąc szczerze :) Ale wybaczam im to, bo tak to już jest z kremowymi, nawilżającymi pomadkami, że przegrywają z pizzą i piwem. Oczywiście, jeśli jesteś blogerką, która pożywienie z widelca ściąga ostrożnie samymi ząbkami, wargami nie dotykając tłustości ani widelca, wówczas oczywiście trwałość pomadki wzrasta. Ja jestem z tych jednak, które przed wyżerką po prostu wycierają usta w chusteczkę, a po wyżerce - nakładają pomadkę ponownie. Trzeba mieć priorytety ;)
Jeśli jednak mówimy o typowym, blogerskim popijaniu kawki z pianką, te pomadki dają radę w kontakcie z filiżanką. Zostawiają ślady, ale nie trzeba ich nerwowo poprawiać co minutę. Jak to z kremowymi pomadkami bywa, no.





Fajne są, same się pchają do rąk gdy otwieram szufladę "pomadkową" myśląc, co by tu dzisiaj... Myślę, że warto przejść się do Biedronki i je zmacać aby poznać kolory i konsystencję osobiście. Można je będzie dostać do końca lutego.
Pomadki kosztują 8,99 zł, choć dotarły do mnie już wieści, że różnie to bywa w różnych Biedronkach. Dajcie znać jak to wygląda u Was.


Wpis ten powstał w ramach blogersko/vlogerskiej akcji „Wyjątkowy rok”, w której udział biorą również inni twórcy internetowi, których listę znajdziecie poniżej. Zachęcam was do śledzenia ich stron aby zobaczyć o czym oni opowiedzą w swoich własnych rozwinięciach tematu lutego „made with love”. A TU znajdziecie linki do ich publikacji w tym temacie.


Buziaki
Arsenic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger